Recenzja gry Xbox One

Dead Cells (2018)
Sebastien Bénard

Niech żyje ektoplazma!

Amorficzny glut spada z wilgotnym pluskiem tuż obok katowskiego pniaka, aby podjąć kolejną próbę uśmiercenia śniącego króla, na którego krainę spadło tajemnicze choróbsko. Która to już z kolei?
Roguveania ostateczna? Wracamy do Castlevanii!
Amorficzny glut spada z wilgotnym pluskiem tuż obok katowskiego pniaka, aby podjąć kolejną próbę uśmiercenia śniącego króla, na którego krainę spadło tajemnicze choróbsko. Która to już z kolei? Setna? Całkiem możliwe, bo "Dead Cells" nie wybacza potknięć, nie toleruje pomyłek, ale nie upaja się też naszymi błędami.



Niesamowite, że ta stosunkowo skromna gra, jaką jest "Dead Cells", rozrosła się do tak ogromnego rozmiaru. Co prawda francuskie studio Motion Twin potrzebowało na to przeszło pięciu lat pracy, ale jednak. Dzisiaj, prócz podstawki, mamy do dyspozycji aż pięć całkiem rozbudowanych DLC, z nowymi biomami, orężem, skórkami i bossami, a każde z nich oferuje alternatywne zakończenie tej historii. Fabuła jest tutaj tak czy siak drugorzędna, budujemy ją niejako sami, odkrywając ślady tego, co przydarzyło się królestwu dotkniętemu nieuleczalną zarazą zmieniającą prawie wszystkie żywe istoty w agresywne stwory. Mówimy o grze z 2018 roku i istnieje spora szansa, że jeśli czytasz te słowa, to masz za sobą wszystkie te nierówne boje, ale jeśli tak nie jest – nadrabiaj czym prędzej, bo chodzi o tytuł absolutnie nietuzinkowy. Który doczekał się niedawno świeżutkiego dodatku, "Return to Castlevania", pasującego doń jak ulał.



Bo przecież "Dead Cells" to nic innego jak "roguevania", hybrydowy gatunek, którego korzenie sięgają, między innymi, legendarnej serii Konami. Polega on na prędkiej eksploracji generowanych proceduralnie lokacji i jeszcze szybszych pojedynkach z przeciwnikami, których posunięć trzeba się wyuczyć na pamięć. Fałszywy krok skutkuje tutaj powrotem do początku i utratą całego ekwipunku, jaki aktualnie udało się nam upchnąć po kieszeniach, tracimy też wszystkie postępy; zapomnij o checkpointach. Zachowujemy jednak na stałe rzeczy z konkretnych kategorii, które udało nam się z trudem wywalczyć albo zawczasu wymienić za dusze pokonanych istot, jak schematy potrzebne do odblokowania nowej broni (które podzielone są na trzy klasy; to według nich możemy stworzyć własnego builda) albo mutacje pozwalające nam na czas jednego runu podbić umiejętności naszego zielonego glutka. Innymi słowy, nie ma tu pustych przebieżek, z każdej wyniesiemy coś więcej niż tylko doświadczenie, każda przybliży nas chociaż o tip-topkę do upragnionego celu. I choć "Dead Cells" bywa trudne, nawet bardzo, to nie jest frustrujące, działa jak cyfrowy narkotyk skutecznie łechcący nasze ośrodki nagrody, co i rusz kuszący marchewką, żeby zaraz przywalić nam kijem. Ale zawsze zdążymy wziąć choćby gryza.



Nowiutkie "Return o Castlevania", czyli DLC, które było bezpośrednim przyczynkiem do napisania tego tekstu, jest idealnie dopasowane do formuły "Dead Cells" i, co więcej, ładnie zgrywa się fabularnie z tym, co do tej pory udało się odkryć, choć to raczej skok na bok. Dostęp do zamczyska Drakuli otrzymujemy dopiero po trzech runach (jeśli zaczynacie od samiutkiego początku), ale wejść tam można praktycznie od razu, już z poziomu lochu, skąd prowadzi klatka schodowa, przy której stróżuje Richter Belmont. Poziomy są trzy: przedzamcze, zamek oraz sala tronowa, będąca wyłącznie areną batalii z Księciem Ciemności. Myk polega jednak na tym, że do finału nie dotrzemy za pierwszym razem, bo kiedy jesteśmy prawie u celu, ściąga nas do siebie sama Śmierć. Jest to boss pierwszego levelu, czyli jej pokonanie nie jest zbyt trudne, ale należy pamiętać o tym – co przekazuje nam Alucard – że jeśli chcemy dojść do Drakuli, nie możemy powtórzyć tej samej trasy i do zamku musimy dostać się nie przez lochy, ale z wieży zegarowej.



Rozwiązanie to uniemożliwia odwiedzenie przy jednym runie całości dodatku, bo stajemy przed wyborem: albo idziemy podzamczem, zwiedzamy zamek, walczymy ze Śmiercią i przymusowo powracamy do podstawki, albo kierujemy się od razu do zamku i wtedy możemy stoczyć pojedynek z Drakulą. Ten nie jest prosty, bo gość ma dwie formy, które wymagają wyuczenia się na pamięć wszystkich jego sztuczek i kto lubi grać na łapu-capu, to się nieźle zdziwi. Innym pośrednim utrudnieniem jest to, że zamczysko jest przestronne i łatwo wyprać się ze wszystkich fiolek z eliksirem uzdrawiającym, a bez nich ani rusz. Sam poziom (przedzamcze i zamek nie różnią się od siebie znacząco) jest, oczywiście, remiksem tego wszystkiego, co znamy ze stareńkich "Castlevanii", łącznie z motywem muzycznym i świecami, a przeciwnicy, choć niekiedy będący leniwymi reskinami wrogów znanych chociażby z wieży zegarowej, są zwykle ze śmieszno-strasznego rozdania. Czyli mamy szkielety rzucające własnymi gnatami, nietoperze o mięsistych skrzydłach czy wilkołaki z pazurami jak po wizycie u kosmetyczki. Co jakiś czas pojawia się tutaj także i Drakula, żeby napędzić nam stracha i rzucić jakimś szajsem.



Oczywiście "Return to Castlevania" to także nowy ekwipunek, na czele z kultowym już biczem będącym nagrodą za pokonanie pana tytułowego zamczyska oraz innymi, tradycyjnymi akcesoriami służącymi do boju ze sługami ciemności (woda święcona, Biblia, krzyż). Możemy też zagrać Richterem Belmontem, o ile odnajdziemy go i uwolnimy, co lekko zmienia rozgrywkę, bo nie jest to jedynie nowy kostium; łowca porusza się wolniej i ma nieco inne ruchy niż nieumarły glut. Nie są to może rewolucyjne zmiany, lecz, umówmy się, "Dead Cells" ich nie potrzebuje.



Podsumowując, "Return to Castlevania" to godne DLC, nieustępujące poprzednim i mające nawet pewną przewagę, której przecenić się nie da: nostalgię. A to potężny oręż.
1 10
Moja ocena:
9
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Platformówki wiele lat temu znalazły specjalne miejsce w moim sercu. Cenię je za wiele cech i do dziś... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones